Drugi dzień Festiwalu za nami. Mieliśmy okazję obejrzeć aż trzynaście spektakli. Zdecydowanie mocnym punktem prezentacji, były pokazy naszych kolegów zza południowej granicy. Czescy i słowaccy artyści wzięli na warsztat klasykę – bajki Braci Grimm oraz Hansa Christiana Andersena – a ich wizje znanych opowieści odbiegały od tych, które pamiętamy z dzieciństwa.
Przez las studentek Akademii Sztuk Scenicznych w Pradze to współczesne spojrzenie na historię Czerwonego Kapturka. Artystki zaprosiły nas do leśnego kręgu, stworzonego z suchych liści, gałęzi, kwiatów, muszli oraz kamieni i lampionów. Po obu jego stronach były ustawione trzy metalowe wiadra. W tę zaznaczoną przestrzeń weszła główna bohaterka. Tym razem nie była uroczą, małą blondynką w czerwonej sukience. Była to młoda kobieta w białej zwiewnej sukni, z wiklinowym koszyczkiem w dłoni. W trakcie pokazu dwie pozostałe aktorki obsypywały zaznaczoną przedmiotami przestrzeń mąką. Wówczas czarna podłoga stała się biała, dzięki czemu każdy krok Czerwonego Kapturka zostawiał ślad.
Dodatkowo studentki z Czech wykorzystały możliwości leśnych skarbów – wydobywały z nich dźwięki i bawiły się ich strukturą. Kroki głównej bohaterki w białej przestrzeni brzmiały jakby Kapturek naprawdę chodziła po lesie – słuchać było szelest liści, łamiące się suche gałązki, jak również plusk wody w leśnym potoku. Tam nawet oranżada w proszku okazała się strzelającym igliwiem w płonącym lesie, a krople wody iskrami płomieni. Ale na tym nie koniec artystycznych poszukiwań, bo do ładnego obrazu oraz szerokiej gamy dźwięków został dołożony jeszcze zapach. Główna postać w niewielkim metalowym wiaderku spaliła kilka gałęzi świerku, trochę suchych kwiatów i traw. W ten sposób woń lasu rozniosła się po całej sali, a widzowie nie mieli wątpliwości, że są wiernymi uczestnikami podróży.
Z leśnego świata Braci Grimm zostaliśmy zabrani do mroźnej krainy Andersena. Gerda to spektakl słowackich studentów z Akademii Sztuk Scenicznych, inspirowany Królową Śniegu. Ale my na scenie zobaczyliśmy dwie Gerdy – tę która chce się uczyć i tę która woli zjeżdżać na sankach (a może to jedna postać, tylko jak to z każdą kobietą bywa, ma dwie twarze?). Przy dźwiękach muzyki wykonywanej na żywo obserwowaliśmy świat Gerdy w żywym oraz cieniowym planie (do stworzenia tego drugiego posłużyła szafka). Nie zabrakło też lalek – mniej i bardziej klasycznych stolikówek, wśród których uwagę przykuwała postać Kaja (ażurowej formy wykonanej w całości z koronek, w głowie której tliło się małe światełko).
Prosty tekst padający ze sceny, mimo bariery językowej, bawił i wzruszał widownię. Dzięki studentkom ze Słowacji, dowiedzieliśmy się, że „kamrat” to taki człowiek, z którym można się śmiać, grać i robić wszystko co kończy się na –ać. Nie było zatem nauki, a tylko przyjemności, które w nadmiarze mogą być niebezpieczne. Ostatecznie wszystko jednak kończy się dobrze i przychodzi piękne lato.
Ostatnią zabawą wokół klasyki był spektakl Jaś i Małgosia (ponownie w wykonaniu studentów z Akademii Sztuk Scenicznych w Czechach). Odnosząc się do czeskiego humoru można by nazwać ten spektakl Jasiem i Małgosią dla drwali i ślusarzy, gdyż był to teatr formy oparty na prostopadłościennych kawałkach drewna, dużej ilości metalowych drucików, magnesach i nakładkach na śruby.
Trójka aktorów zaprosiła widzów do stołu. Zobaczyliśmy na nim jak na świat przyszli Jaś i Małgosia. Potem towarzyszyliśmy im w wyprawach do lasu metalowych krzaków. Artyści mimo kilku wpadek technicznych poradzili sobie z trudną przestrzenią i postawionymi sobie zadaniami – animowania drewnianych klocków bez użycia rąk, tylko z pomocą magnesów i metalowych nakładek, kawałków sznurka oraz kombinerek i szczypiec. Po raz kolejny tego dnia na scenie pojawił się ogień, gdy Jaś umieszczony w piecu Baby Jagi naprawdę zapłonął. Wszystko jednak kończy się tak jak w bajkach – chłopak zostaje uratowany przez siostrę i razem wracają do domu.
Spektakle oparte o bajki i baśnie uzupełniły prezentacje szkoły ze Stuttgartu – Cztery manifesty oraz Stuttcase. W przypadku pokazów studentów pierwszego roku, widać, że to dopiero początek drogi. Ich przemyślenia i spostrzeżenia dotyczące teatru lalek są jednak obiecującą perspektywą na przyszłość. Próby animacji przedmiotów codziennego użytku, jak kaloryfer, szafka, krzesło, czy kanadyjka udowadniają, że rok w Państwowej Wyższej Szkole Muzyki i Sztuk Scenicznych był dla nich owocny, a definicję ożywiania, każdy ze studentów odczytuje inaczej.
Z kolei pokaz z roku finałowego był już formą w pełni dojrzałą, a odnotować należy z niego część w wykonaniu Anny Brussau. Studentka na warsztat wzięła historię nastolatków z Japonii, którzy zmagają się z chorobą Hikkikomoori. W etiudzie zatytułowanej W moim pokoju pokazała jak przerażającą potrafi być ta dolegliwość i związana z nią niechęć do opuszczania własnej sypialni. Sceną, która na długo zostaje w pamięci jest ta, w której młoda dziewczyna zaczyna zdrapywać z rąk i nóg płaty swojej skóry. Następnie wpatruje się przenikliwym wzrokiem w widownię, a my obserwujemy, jak jej oddech rozciąga sylikonową maskę na twarzy i jak automatycznie ją zniekształca. Historia kończy się uwolnieniem dziewczyny od maski-choroby. Czy jest to uwolnienie przez śmierć, czy wyleczenie z dolegliwości – to już kwestia interpretacji.
Obok spektakli wokół klasyki literatury dziecięcej pojawiło się kilka interesujących propozycji teatru lalkowego dla starszej widowni. Tu ogromne ukłony dla dwóch pokazów, które w repertuarze festiwalu pojawiły się we wtorek rano – Ptak z białostockiej Akademii, w reżyserii Marka Idzikowskiego oraz Row studentów z Pragi.
Ptak inspirowany był dramatem Jerzego Szaniawskiego. Jest to historia małomiasteczkowego artysty, który skonstruował złotego ptaka. W tej sprawie odwiedza go między innymi delegacja władz miasta (w postaci fantazyjnej, pięciotwarzowej lalki) czy choćby burmistrzanka, która w ostatecznym rozrachunku nie zobaczy wzbijającego się do lotu dzieła młodego, samotnego studenta. Wyreżyserowana przez Idzikowskiego historia jest pełna komizmu, ale i goryczy, bo świat artystów nie jest kolorowy. Najsilniej oddaje to scenografia – czarno-biała, rysunkowa przestrzeń ukazana za pomocą płaskich, papierowych form, która podbija absurdy zawarte w tekście i w kreowane na scenie sytuacje. Lalki wymyślone do pokazu są dość nietypowe. To płaskie, wykonane z kartonu stolikówki, które rozczłonkowują się na oczach widzów – oddzielając głowę od tułowia, czy korpus od nóg. Są niczym wykonywane własnoręcznie zabawki, które pamiętam z dzieciństwa.
A jeżeli znów wracamy do lat dziecięcych, to tym razem z poważnym tematem zetknęli nas czescy aktorzy w spektaklu Row. Przy wejściu na salę, każdy z widów otrzymał kopertę z napisem „Otwórz 12 minut po spektaklu” po czym wszyscy zostaliśmy zabrani do szpitala. Tam w dwóch sąsiadujących łóżkach leżało dwoje chorych – drewniane stolikówki, typowy everyman – których płeć poznaliśmy dopiero na koniec spektaklu. Pierwszy z nich to samotny mężczyzna, który raz na jakiś czas starał się wstać i wyjść z sali. Niestety za każdym razem do łóżka odkładała go, niczym ręka demiurga, dłoń animatora w niebieskiej, lateksowej rękawiczce. Druga postać to starsza kobieta, którą odwiedzały dzieci i wnuki. W trakcie spektaklu byliśmy świadkami reanimacji jednej z lalek, ale także absurdalnego w sposobie „obsypywania” chorych garściami pigułek. Słodko-gorzki nastrój przeplatał się do ostatnich scen, kiedy głos zabrała dwójka grających aktorów. Ona opowiedziała, że umierająca kobieta to jej babcia, z którą nigdy nie zdążyła się pożegnać, gdyż mama uznała, że to zbyt trudne doświadczenie dla małej dziewczynki. Natomiast On oświadczył, że uciekający ze szpitalnego łóżka to mężczyzna, który prosił swoją żonę, by ta pozwoliła mu umrzeć. Ze wzruszeniem opuszczaliśmy teatralną salę. W kopertach natomiast znaleźliśmy sześć pytań, na które każdy powinien odpowiedzieć sobie przed śmiercią.
W nurcie studenckim był jeszcze jeden spektakl zaprezentowany przez grupę z Akademii Sztuk Scenicznych w Bratysławie. W Nonsensie młodzi adepci lalkarstwa starali się przełożyć absurd, groteskę oraz grozę z opowiadań Roalda Dahla na działania w konwencji teatru formy. Na scenie ustawili kilka klatek, w które poupychali samych siebie, ale nie widzieliśmy ich w całości, a jedynie pojedyncze części ciał – głowy, korpusy, nogi – delikatnie oświetlone latarkami. W ten sposób wykreowali upiorny dom, w którym mieszka siedmioro bohaterów. Kolejno poznajemy ich lęki, pragnienia oraz zawiłe kłamstwa. Groteskowy wymiar relacji potęguje wyrafinowana animacja prezentowanymi widowni częściami ciał (kolejno dochodzi też praca dłońmi, a nawet szczękami). Mistrzostwo osiągnęli w scenie zabawy gałkami ocznymi – tylko przez sam ich ruch byliśmy w stanie odczytać bogatą paletę emocji: rozczarowanie, aprobatę, zirytowanie czy strach. Całość była konsekwentnie utrzymana w atmosferze przerażającej opowieści grozy.
Wtorkowym pokazom towarzyszyły, aż trzy spektakle w nurcie mistrzowskim. Pierwszym z nich było O rycerzu bez konia z Babkovego Divadla w Koszycach w reżyserii Jacka Malinowskiego. To spektakl, który rozczarowuje, a słowem-kluczem do niego jest wyraz „poprawne”. Wszystko bowiem jest poprawne i na tym koniec. Scenografia przedstawiała pokój wypełniony książkami, gdzie wszystkie meble są nieznacznie pomniejszone, aby aktorzy wydawali się wyżsi niż są w rzeczywistości. Czasem regały obracały się, wówczas powstawała pusta przestrzeń przypominająca mieszkanie w stanie surowym – szare ściany z otworami na drzwi i okna. W przestrzeń tą wpuszczono aktorów z lalkami, ale i one nie zachwyciły. Rycerz – niewielka stolikówka – miał ładną buzię o lekko pucułowatych kształtach, Księżniczka wyglądała podobnie, choć umieszczono ją w obrazie, z kolei tytułowy koń był jedynie przypominającą posąg pokryty patyną figurką umieszczoną na deskorolce. Niby wszystko dobrze, ale rozczarowywał skromny sposób animacji, który opierał się tylko na przenoszeniu lalek, sadzaniu ich w dane miejsce lub robieniu z nimi kilku kroków. Najbardziej jednak zawiodła mysz, w której tkwił wielki potencjał – ale zabrakło pomysłu jak go w zabawny i atrakcyjny sposób przedstawić. Wszystko było grzeczne i ułożone i tak bardzo poprawne, że aż nurzące.
Ony, druga propozycja festiwalowa Białostockiego Teatru Lalek w reżyserii Jacka Malinowskiego, czerpała natomiast z kilku form sztuki lalkarskiej, które twórcy zmyślnie wpletli w strukturę spektaklu. Tytułowy Ony i jego przyjaciółka są lalkami wystruganymi z drewna. Inne persony zostały przedstawione poprzez animowane przedmioty, z których najbardziej zachwycająca była postać pająka – stworzony z drutów od parasola, do których przyczepiono białe linki jako „włosy” na odnóżach, był monstrualny i majestatyczny zarazem. Na scenę wprowadzono również postaci, które przedstawione są tylko przy użyciu charakterystycznych atrybutów: Wujek alkoholik nieustannie schowany za ogromną konstrukcją z rurek od destylatora (niebiesko-zielone światło, które odbijało się od ich powierzchni nadaje płynowi magicznego wymiaru) i szkolna Dyrektorka, którą kreują okulary w białej oprawie i sporych rozmiarów linijka. W ciągu spektaklu pojawiają się też sceny w technice teatru cieni. Dramat Marty Guśniowskiej daje szerokie pole do popisu dla reżysera, by mógł w różnorodny sposób pokazać liczne, barwne postaci. Jednak mnogość pomysłów realizacyjnych stała się w pewnym momencie przytłaczająca, co pokazuje, że bogaty w wątki tekst może okazać się pułapką.
Dzień zakończył spektakl Wachlarz – tragiczna miłość dziewczyny z Narodowego Teatru w Bitoli. Była to opowieść o kobiecie, która zawsze siedzi w poczekalni kolejowej i… czeka. Na co i na kogo? Czeka „po prostu” (jak czytamy w programie). Na początku aktorzy próbowali przenieść nas do Japonii – sugerowały to stroje czy imiona bohaterów. Niestety nic się nie zgadzało – ani opis w programie, ani to co było na scenie. Poczekalnia kolejowa przypominała bardziej salon, aktorzy pod strojami stylizowanymi na kimona skrywali czarne dresy lub sukienki a’la nocna koszula, by po odtańczeniu tanga do rosyjskiej wersji utworu „Ta ostatnia niedziele” założyć szlafroki. I choć chciało się wejść w tę historię i ją zrozumieć to nie było to jednak możliwe, ponieważ przy każdej próbie wymykała się ona z rąk. Śmiech mieszał się z uczuciem zażenowania i współczucia jednocześnie, ponieważ salwy radości wybuchały w zupełnie poważnych i tragicznych dramaturgicznie momentach. Ostatecznie aktorzy wyszli z ról i po angielsku zaczęli tłumaczyć widzom, że każdy z nas na coś czeka, że w życiu warto czekać, a momenty trzeba łapać w każdej chwili, bo życie jest piękne. I tu pojawiał się kolejny znak zapytania – czy aktorzy ratują ten spektakl i improwizują, czy może jednak jest to zamierzona pointa. To pytanie także pozostało bez odpowiedzi.
Karolina Dąbrowska
Aleksandra Sidor
The second day of the Festival has just finished. We had the opportunity to see thirteen performances. The strong point of the presentations were the projects from our friends from the southern border. Czech and Slovakian artists presented the classics – the tales of Brothers Grimm and the ones written by Hans Christian Andersen. Their interpretations of those well-known stories were quite different from the ones we remember from childhood.
Through the Woods of the students from the Academy of Performing Arts in Prague is a modern look at the story of Little Red Riding Hood. The artists invited us to the forest circle created from leaves, branches, flowers, stones and little lights. Outside the circle, there were three metal buckets. The actress entered that marked space. This time she was not a little blond in a red dress. It was rather a young woman in a white charming dress, with a little basket in her hand. During the presentation, two remaining actresses threw a flour to the marked space. And then, black floor became white and in that way each step of Little Red Riding Hood left a trace.
The students from Czech Republic made use of forest treasures – they made sounds out of them and played with its structure. The steps of the main character in that white space sounded as if Little Red was really wandering through the woods. There, even orangeade in powder turned into needle-cover on fire, and the drops of water created the sparks of flames. But it was not the end of this artistic search, because we did not only hear the woods, but we also smelled it. The main character burnt few spruce branches, few flowers and grasses in a small bucket. In that way, the smell of the woods spread throughout the whole space, and the spectators did not have doubts that they were invited to co-participate in that journey.
Then, from the world of Brothers Grimm we were taken to Andersen’s ice land. Gerda is a performance of the students from the Academy of Performing Arts from Slovakia, which was inspired by the story of The Ice Queen. But we saw two Gerdas on stage – the one, who wants to learn and the one who prefers to slide on tiny sledge (or perhaps it is one character, but as it happens with women, she has two faces?). Accompanied by live music, we observed Gerda’s world in a drama plan and in shadows (a closet was used for that). There were also puppets – more or less classical table puppets, among which there was Kaja (fishnet form made from laces, with light in the head).
A simple text heard from the stage, despite the language barrier, was funny and moving. Thanks to the Slovakian students, we found out that “Kamrat” is a person, with whom you can laugh, play and do everything that possesses “ać” ending. There was no learning and teaching, but only pleasures – which also can be dangerous. Finally, everything ends well and beautiful summer comes.
The last play circling around the classics was Hanzel and Gretel (again performed by the students from the Academy of Performing Arts in Prague). Referring to Czech humor, it can be called a performance of wood-cutters and locksmiths, while it is a form theatre based on wood planks, a huge number of metal wires, magnets and screws.
Three actors invited spectators to the table. We saw there, how Hanzel and Gretel were born. Then, we accompanied them in their journey to the woods made of metal bushes. Although few technical mishaps appeared on the way, the Artists won with difficult space and tasks – that is animating wooden planks without the use of hands, but only with help of magnets, metal screws, laces, pliers and pincers. On more time fire was used on stage, when Henzel was put into the oven in order to be burnt. However, everything ended well as it happens in fairy tales – the boy is recued and they both come home.
The presentations of the school from Stuttgart – Four Manifestos and Stuttcase were also based on fairy tales. In the presentation of the first year students, it can be noticed that it is the beginning of their journey. But their reflections concerning puppet theatre constitute a promising perspective for the future. The attempts to animate objects of every-day use, such as radiator, closet, chair, or portable bed prove that a year spent in the State University of Music and Performing Arts was a fruitful time and everyone understood the act of animation in slightly different way.
And the presentation of the final year students was a fully mature form, especially the part presented by Anna Brussau. The student told the story of teenagers from Japan, who deal with Hikkikomoori disease. In the etude entitled In my room she showed, how terrifying it can be to be afraid to leave one’s bedroom. The scene, in which the young girl scrapes off the skin from her legs and arms stays in memory for long. And then she looks intensively at the audience and we observe, how her breath stretches the silicone mask on her face and automatically distorts it. The story ends when the girl releases herself from the mask- disease. Is it releasing through death, or healing – it is the question of interpretation.
Next to performances circling around classical literature for children, we could also see few interesting puppet project for older audience. It is worth mentioning two projects, which appeared in the festival’s repertoire on Tuesday morning – The Bird from Bialystok Academy directed by Marek Idzikowski and Row from Prague.
The Bird was inspired by Jerzy Szaniawski’s drama. It is a story of a small town artist, who constructed a golden bird. And that is why, the delegates from the city office visit his place (in a form of amazing five-faced puppet) as well as the daughter of mayor of the city, who finally will not see the work of a young, lonely student – his bird flying into the skies. The story directed by Idzikowski is funny and bitter – the world of artists is not always bright and colorful, which is most clearly visible in the scenography – black-and-white drawn space presented with the use of flat, paper forms emphasizes the absurd of the text and stage situations. The puppets used are quite unusual. These are flat table puppet made out of cartoon, which turn into pieces in front of the eyes of the audience – by separating the head from the body or legs. They resemble the toys I played with, when I was a child.
And if we once again return to childhood, I have to mention about the project Row, in which Czech students confronted the audience with a serious theme. After entering the space, each of the spectators received an envelope with the inscription “Open 12 minutes after the performance”, and after that we were taken to the hospital. There, on two beds two sick people were lying – wooden table puppets, typical everymen – whose sex will be disclosed at the end of the performance. The first one is a lonely man, who from time to time tries to get up and leave the room. Unfortunately, each time the hand of the animator in a blue latex glove – like the hand of the demiurge – puts him to bed again. The second character is an elderly lady, who is visited by her children and grandchildren. During the performance we witnessed the reanimation of one of the puppets, but also an absurd way in which they were “besprinkled” with pills. Bitter-sweet atmosphere intertwined until last scenes, when two actors spoke. She said that the dying lady is her grandmother, who she did not have the opportunity to say goodbye to, because her mother decided that it would be too strong experience for a little girl. And He said that the man escaping the bed is a man who asked her wife to allow him to die. We were all moved while leaving the theatre space. And we found six questions in the envelopes, that we should answer before we die.
In student presentations stream, there was one more performance presented by the group from the Academy of Performing Arts from Bratislava. In Nonsense, the young puppetry adepts tried to tame absurd, grotesque and scare from Roald Dahl’s stories and find stage solutions for them in the theatre of form. They put a few cages on stage and they tried to put themselves into them, so we could only see parts of their bodies – heads, legs, torsos – delicately lit with torches. In that way, they created a ghostly home, where seven characters live. We get to know their fears, desires and lies. Grotesque dimension of their relations is strengthened by the animation of the parts of their bodies (the hands and jaws). They achieved mastery in the scene, in which they animated eyeballs – only through their movement we were able to read their emotions: disappointment, approval, irritation or fear. The whole presentation was consequently maintained in the atmosphere of terrifying horror novel.
Tuesday presentations were accompanied by three performances of the professionals. The first one was A knight without a horse performance from Babkove Divadla in Kosice directed by Jacek Malinowski. It is the performance that disappoints, and the key-word to be used in this case is “correct”. Everything was correct and that is it. Scenography presented a room filled with books, and the furniture was slightly smaller in order for the actors to look bigger. Sometimes the shelves moved and then the space resembled an unfinished flat – gray walls with holes for windows and door. Actors and puppets entered the space – but they also did not amaze. The Knight – a small table puppet – with nice chubby-cheeked face, the Princess looking alike, although she was placed in the painting frame, and a Horse was a kind of a toy statue placed on a skateboard. Everything seemed all right, but the animation was modest. The biggest disappointment was the puppet of a mouse that created a huge animation potential. Everything was correct and a little long-winded.
Ony, the second festival presentation of Bialystok Puppet Theatre directed by Jacek Malinowski made use of several forms of puppetry art, which were interestingly intertwined into the performance. Ony – from the title – and his friend are puppets carved from wood. Other personas were presented with use of objects. One of them was the Spider and it amazed – created out of broken umbrella wires with attached white laces as Spider’s “hair” was monstrous and majestic at one time. Other characters were created by use of characteristic attributes: Uncle Alcoholic was all the time hidden behind a huge construction of distiller’s pipes (blue-green light that reflected from the space gave the liquid a magical dimension) and a School Director was created with use of glasses and long ruler. The shadows were also used in the performance. Marta Guśniowska’s drama gives a wide spectrum of possibilities for the director in order to show numerous, fascinating characters in a diverse way. And sometimes this diversity overwhelms, which shows that a text with so many plots can sometimes be a trap.
The day ended with performance Hand fan – a tragic love of a girl from National Theatre of Bitola. It was a story about a woman, who always sits in a waiting room of a railway station and…waits. For what and for whom? She “just” waits (we read in the program). At the beginning, the actors tried to take us to Japan – costumes and names of the characters suggested that. Unfortunately, nothing seemed to match – neither the description in the program nor the happenings on stage. The waiting room looked more like a living room, the actors wore stylized costumes and underneath the wore black tracksuits or dresses resembling sleeping gowns. And after dancing a tango to the Russian version of the “Last Sunday” song they took on bathrobes. And although one wanted to follow the story and understand it, it was hard to do. With each attempt, the story seemed to elude. Laughter mixed with the feeling of embarrassment and sympathy, while the bursts of laughter were heard in serious and tragic moments. Finally, the actors ceased to act their roles and explained the audience in English that actually everybody waits for something, and that it is worth waiting, and the good moments should be caught any time because life is beautiful. And here another question appeared – do actors save the performance and improvise, or perhaps such final was planned. This answer was left unanswered.
Karolina Dąbrowska
Aleksandra Sidor
Fot. Tobiasz Czołpiński